(Bruksela) – Polskie władze bezprawnie, a czasem z użyciem przemocy, pośpiesznie wydalają migrantów i osoby ubiegające się o azyl z powrotem do Białorusi, gdzie spotykają się one z poważnymi nadużyciami, łącznie z biciem i gwałtami, ze strony strażników granicznych i innych służb bezpieczeństwa. Co najmniej jedna osoba utonęła w marcu 2022 roku, a inna zaginęła w trakcie procesu wypychania.
„To jest niedopuszczalne, żeby państwo członkowskie Unii Europejskiej zmuszało ludzi, z których wielu ucieka przed wojną i opresją, do powrotu do Białorusi, gdzie czekają na nich warunki, które można jedynie opisać jako piekielne” – powiedziała Lydia Gall, starsza ekspertka ds. Europy i Azji Środkowej w Human Rights Watch. „Bezprawne push-backi migrantów do Białorusi i nadużycia, jakich tam doświadczają stoją w jasnej sprzeczności z polityką otwartych drzwi, jaką polski rząd stosuje wobec osób uciekających przed wojną w Ukrainie.”
Kryzys humanitarny na polsko-białoruskiej granicy zaczął się w 2021 roku wraz z bardzo złym traktowaniem migrantów i osób ubiegających się o azyl przez służby graniczne po obu stronach granicy. Setki ludzi z krajów takich, jak Irak, Syria, Iran, Jemen, Afganistan i Kuba, usiłujących uzyskać azyl w Unii Europejskiej, utknęło w nieprzyjaznej strefie przygranicznej między dwoma państwami.
Między marcem a majem, organizacja Human Rights Watch przeprowadziła wywiady telefoniczne z dziewięcioma migrantami, w tym z rodzinami z dziećmi oraz z samotnymi mężczyznami, a także z działaczką na rzecz praw uchodźców oraz z wolontariuszami. Przeprowadzono także wywiady z przedstawicielami dwóch placówek straży granicznej i dwóch ośrodków strzeżonych dla cudzoziemców w Polsce.
Osoby, z którymi przeprowadzono wywiady, powiedziały, że zostały wypchnięte do Białorusi przez polskich strażników granicznych w marcu i w kwietniu, czasem w brutalny sposób, mimo iż wyraźnie wyrażały wolę ubiegania się o azyl. Po stronie białoruskiej natomiast, osoby doświadczały przemocy, nieludzkiego i poniżającego traktowania oraz innych form przymusu ze strony białoruskich strażników granicznych. Wśród osób pośpiesznie wydalonych do Białorusi były także grupy potrzebujące szczególnego wsparcia, w tym rodziny z dziećmi, osoby starsze oraz chore.
Organizacja Human Rights Watch udokumentowała podobne naruszenia, w tym przemoc i użycie siły przez polskich i białoruskich przedstawicieli służb granicznych w raporcie z listopada 2021 roku.
W maju, dowódcy dwóch polskich placówek straży granicznej potwierdzili, że pośpiesznie wypychali migrantów z Polski, powołując się na ustawę uchwaloną w październiku 2021, która pozwala na wydalenie cudzoziemców z polskiego terytorium do Białorusi. Dowódcy zaznaczyli przy tym, że nie istnieje żadna formalna umowa z Białorusią o ponownym przyjęciu migrantów. Strażnicy po prostu doprowadzają migrantów i osoby ubiegające się o azyl do ogrodzenia z drutu kolczastego na granicy i każą im wracać skąd przyszli. Jeden z dowódców powiedział, że osoby, które są zatrzymywane blisko granicy, są po prostu „zapraszane” przez strażników do powrotu do Białorusi.
Osoby, z którymi przeprowadzono wywiady opowiadały, że przez wiele dni i tygodni były uwięzione w strefie między dwoma granicznymi ogrodzeniami, a także na polskim terytorium, gdzie błądziły po lesie, wałęsały się po bagnach, brodziły w rzekach w potwornie niskich temperaturach, bez jedzenia czy wody, pijąc wodę z bagna, żeby przeżyć. Kiedy polscy strażnicy graniczni zatrzymywali ich, ignorowali ich prośby o złożenie wniosku o azyl, zabierali z powrotem na granicę bez żadnych procedur i zmuszali do powrotu do Białorusi – opowiadają rozmówcy.
„Kiedy przyszli strażnicy graniczni, powiedzieliśmy, że prosimy o azyl i pokazaliśmy im kartki, na których napisaliśmy « azyl » po polsku i po angielsku” – powiedział 23-letni Kurd z Iraku. „[Strażnicy graniczni] powiedzieli nam: « Nie potrzebujecie tych kartek » i wyrzucili je.”
Według rozmówców, w dwóch sytuacjach polscy strażnicy graniczni bili ich kijami, kopali i popychali, po czym zmusili ich do powrotu do Białorusi. Inne osoby z kolei opowiadały, że polscy strażnicy graniczni dostarczali im wodę, jedzenie, ubrania i pieluszki.
Ludzie zdawali wstrząsające relacje dotyczące przemocy, śmierci, gwałtów, wymuszeń, kradzieży i ograniczenia swobody przemieszczania się ze strony białoruskich strażników granicznych. 30-letni mężczyzna z Jemenu powiedział, że po polskim push-backu z 9 marca, białoruscy strażnicy graniczni zmusili jego oraz trzy inne osoby z Jemenu i Iraku do stania przez godzinę na przeraźliwym mrozie w rzece, w wodzie po kolana, jednocześnie śmiejąc się z nich. Następnie strażnicy zmusili ich, trzymając ich na celowniku, do przepłynięcia rzeki w stronę granicy z Litwą. Jeden mężczyzna utonął, a innego porwał nurt i nigdy nie został odnaleziony.
Trzech migrantów i polska działaczka na rzecz praw uchodźców opisywali poważne naruszenia w magazynie w Bruzgach, używanym przez białoruskie służby jako prowizoryczny obóz, w tym zbiorowy gwałt, pobicia i nieludzkie warunki życia.
W kontraście do tej sytuacji, na innym odcinku polskiej granicy ponad trzy miliony ludzi, uciekających przed wojną w Ukrainie, wjechało do Polski od 24 lutego, często z pomocą polskich strażników granicznych oraz wolontariuszy.
Podczas gdy polscy wolontariusze na polsko-ukraińskiej granicy byli okrzyknięci bohaterami, na granicy polsko-białoruskiej co najmniej pięciu aktywistów było ściganych za udzielanie pomocy humanitarnej błąkającym się migrantom oraz osobom, ubiegającym się o azyl z Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki. Aktywistom zostały postawione fikcyjne zarzuty o organizację nielegalnej migracji, co jest przestępstwem karanym do ośmiu lat pozbawienia wolności. Od września, polskie władze praktycznie zakazały wstępu do strefy przygranicznej pracownikom organizacji humanitarnych, dziennikarzom i obserwatorom nadzorującym przestrzeganie praw człowieka.
Polskie władze mają obowiązek zapobiec dalszym zgonom i cierpieniu, a także powinny zapewnić dostęp do procedur azylowych i dopuścić organizacje humanitarne i niezależnych obserwatorów do strefy przygranicznej, która jest aktualnie zamknięta – powiedzieli przedstawiciele Human Rights Watch. Polska i Białoruś powinny natychmiast zaprzestać push-backów, które przypominają grę w ping-ponga i zbadać nadużycia oraz pociągnąć sprawców do odpowiedzialności.
Pośpieszne wydalenia zbiorowe i push-backi, dokonywane przez polskie służby naruszają prawo do azylu i prawo europejskie, w tym Kartę praw podstawowych oraz stwarzają ryzyko łańcuchowego wydalania – powrotu do potencjalnych naruszeń w krajach pochodzenia migrantów, co jest sprzeczne z międzynarodowym prawem dotyczącym uchodźców.
Komisja Europejska nie zabrała publicznie głosu w sprawie odpowiedzialności władz polskich w procederach naruszeń na granicy ani nie wezwała stanowczo Polski do zaprzestania ścigania wolontariuszy i do zniesienia zakazu wstępu mediom oraz organizacjom humanitarnym do strefy, gdzie mają miejsce naruszenia.
Znęcanie się nad ludźmi przez białoruskie służby na granicy jest równe nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu lub karaniu i może być uznane w pewnych przypadkach za tortury, co jest naruszeniem międzynarodowych prawnych zobowiązań Białorusi. Władze powinny natychmiast powstrzymać te nadużycia oraz pociągnąć ich sprawców do odpowiedzialności.
„Aby zapobiec dalszym zgonom, nadużyciom i cierpieniu, polskie władze powinny natychmiast zaprzestać wypychania migrantów do Białorusi” – powiedziała Lidia Gall. „Dostęp do procedur azylowych w Polsce nie powinien zależeć od koloru skóry, narodowości czy religii osoby, która ubiega się o ochronę.”
Więcej szczegółowych informacji poniżej:
Między marcem a majem 2022 roku organizacja Human Rights Watch przeprowadziła zdalnie wywiady z dziewięcioma migrantami i osobami ubiegającymi się o azyl, z których siedem przebywało w Białorusi, a dwie w Europie Zachodniej. Byli to mężczyźni z Jemenu, Iraku i Iranu, podróżujący w grupach liczących co najmniej 60 osób. Aby nie ujawniać ich tożsamości, w wywiadach użyto pseudonimów.
Przeprowadzono także wywiady z dwoma polskimi aktywistami, polską działaczką na rzecz uchodźców oraz z przedstawicielami dwóch placówek straży granicznej i dwóch ośrodków strzeżonych dla cudzoziemców w Polsce. Rządy polski i białoruski nie odpowiedziały na list, wysłany 26 kwietnia, zawierający prośbę o komentarz do spostrzeżeń Human Rights Watch.
Trwające nieprzerwanie push-backi z Polski do Białorusi są powiązane z planem, wdrażanym przez białoruski rząd od maja 2021, kiedy to prezydent Aleksander Łukaszenko zadeklarował, że otworzy białoruską granicę dla migrantów, ułatwiając procedury wizowe. W październiku 2021 Polska znowelizowała ustawę o cudzoziemcach, żeby w praktyce prawnie usankcjonować push-backi.
Nowelizacja nakłada na władze obowiązek wydawania zaświadczeń o nielegalnym wjeździe, kiedy tylko dojdzie do zatrzymania osoby natychmiast po przekroczeniu przez nią zewnętrznej granicy UE w nielegalny sposób. Upoważnia to władze do wydalenia osoby zatrzymanej, nawet jeśli chce ona ubiegać się o ochronę międzynarodową.
W listopadzie białoruskie władze umieściły około 4000 osób w prowizorycznym obozie w magazynie w Bruzgach, blisko polskiej granicy. Obóz został zlikwidowany w połowie marca, a osoby pozostające na jego terenie dostały od władz białoruskich polecenie, by udać się do Polski bądź wrócić do domu. Podczas gdy tysiące osób zostało odesłanych do swoich krajów pochodzenia, polscy aktywiści i obrońcy praw człowieka szacują, że setki nadal pozostają na terenie Białorusi, a ponadto wzrasta liczba nowo przybyłych.
Osoby, które były przetrzymywane w obozie w Bruzgach mówiły o potwornych warunkach i nadużyciach. „Ramzah”, 23-letni Kurd z Iraku opowiadał, że ludzie spali tam na drewnianych paletach, nie było ogrzewania ani prądu i że służby dostarczały tylko jeden posiłek dziennie, który składał się z darmowych ciasteczek. Osoby tam przetrzymywane oraz działaczka na rzecz praw uchodźców donieśli, że strażnicy graniczni i policjanci gwałcili i napastowali seksualnie kobiety i dziewczynki.
Push-backi z Polski do Białorusi
Między marcem a majem, organizacja Human Rights Watch przeprowadziła wywiady z dziewięcioma migrantami i osobami ubiegającymi się o azyl, z których wszyscy zostali wypchnięci do Białorusi, czasem w brutalny sposób, przez polskich strażników granicznych w marcu i kwietniu, mimo iż wyraźnie wyrażali wolę ubiegania się o azyl i międzynarodową ochronę. W incydenty, o których mówili, było zaangażowanych co najmniej 60 osób.
„Malid”, 43-letni homoseksualny Irańczyk, podróżujący z 11 innymi osobami, w tym samotną kobietą, w ten sposób opisał brutalny push-back z Polski do Białorusi 4 kwietnia:
Szliśmy w potwornym mrozie i śniegu przez siedem albo osiem godzin, kiedy białoruscy strażnicy złapali nas. Byliśmy mokrzy, zmęczeni i nie mieliśmy siły. Po tym, jak zmusili nas do zapłacenia pieniędzy, zabrali nas na polską granicę i zmusili do jej przekroczenia. Szliśmy około dwóch lub trzech kilometrów na terenie Polski, po czym zostaliśmy aresztowani. [Polscy strażnicy graniczni] zniszczyli nasze telefony i zabrali moją kartę bankową…Prosiłem, by okazali nam szacunek i zostałem przez to skopany, pobity, porażony paralizatorem i potraktowany gazem pieprzowym… Spytali nas, czy chcemy ubiegać się o azyl w Polsce. Powiedziałem im, że jeśli umożliwią mi złożenie wniosku o azyl, to zrobię to i poprosiłem o możliwość zadzwonienia do adwokata w Warszawie. Powiedziałem im, że jestem osobą LGBT, ubiegającą się o azyl… Ale odmówili zaakceptowania mojego wniosku. Nic ich to nie obchodziło.
Malid powiedział, że on i jego grupa zostali zabrani na przejście graniczne, gdzie zrobiono im zdjęcia, zdjęto odciski palców i nakazano podpisać dokument pozwalający na wydalenie ich z Polski oraz zakazujący na 3 lata ponownego wjazdu na terytorium wszystkich krajów „strefy Schengen”, gdzie obowiązuje swobodny przepływ osób. „Odmówiłem podpisania, więc [strażnicy graniczni] skopali mnie. Potem zawieźli nas z powrotem na granicę, zmusili do przekroczenia jej, przechodząc pod ogrodzeniem. Byliśmy nadal mokrzy, zmęczeni i pozbawieni sił, ale nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko dotknąć drutu kolczastego po białoruskiej stronie, uruchomić systemy alarmujące i dać się zatrzymać białoruskim strażnikom…”
„Hamid”, 33-letni mężczyzna z Jemenu powiedział, że 29 marca on i cztery inne osoby z jego grupy, także z Jemenu, otrzymali pomoc od polskich wolontariuszy, kiedy ugrzęźli w bagnie. Jednak potem zostali aresztowani przez polskich strażników granicznych i wypchnięci za granicę mimo próśb o złożenie wniosku o azyl:
Kiedy wolontariusze przyszli do nas wcześnie tego ranka, spytali czy chcemy złożyć wniosek o azyl i powiedzieliśmy, że tak. Dali nam pełnomocnictwa, które mieliśmy pokazać strażnikom granicznym. Ja miałem też dokument z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Powiedziałem, że chcę uzyskać azyl w Polsce i że mam prawnego przedstawiciela. [Strażnicy graniczni]odmówili i powiedzieli, że porozmawiamy o tym w biurze. Ale zamiast tego zakuli nas w kajdanki i zawieźli pod ogrodzenie z drutu [na granicę]. Kiedy poprosiłem o oddanie paszportu, jeden ze strażników uderzył mnie w plecy czarną pałką… Zmusili nas do przejścia na drugą stronę i rzucili w nas naszymi paszportami.
Ramzah, który był członkiem 16-osobowej grupy, w której znajdowały się również kobiety i dzieci, powiedział, że on i pozostali mieli przy sobie kartki, gdzie było napisane odręcznie „Proszę o azyl”:
Utknęliśmy w tym bagnie, piliśmy z niego wodę. Zadzwoniliśmy do polskich wolontariuszy po pomoc, ale ponieważ byliśmy w niebezpiecznej okolicy, wolontariusze nie mogli przyjechać, więc zadzwonili po strażaków, żeby nas uratowali. Kiedy przyszli strażnicy graniczni, powiedzieliśmy, że prosimy o azyl i pokazaliśmy im kartki, na których napisaliśmy „azyl” po polsku i po angielsku. [Strażnicy graniczni] powiedzieli nam: „Nie potrzebujecie tych kartek” i wyrzucili je. Zostaliśmy zabrani do placówki [straży granicznej], gdzie przesłuchiwano nas przez dwie godziny, mniej więcej do czwartej po południu. Potem zabrali nas na granicę, otworzyli ogrodzenie, oddali paszporty i telefony komórkowe i kazali iść do Białorusi. Nie protestowałem, bo wiedziałem, że nas wypchną.
„Azwer”, 22-letni Kurd z Iraku, podróżował ze swoją 50-letnią matką ze złamaną nogą oraz z dwoma młodszymi braćmi – 19 i 20 lat. Błąkali się przez sześć dni bez jedzenia i wody w przygranicznym pasie między Białorusią a Polską, zanim zdołali przekroczyć polską granicę 15 kwietnia z co najmniej trzynastoma innymi osobami, w tym z pięcioma innymi kobietami i trójką dzieci. Opisuje, co zdarzyło się, kiedy zostali złapani przez polską straż graniczną:
Szliśmy już przez około cztery albo pięć kilometrów na terenie Polski, kiedy aresztowali nas polscy strażnicy. Poprosiliśmy ich o azyl i ochronę, ale oni odmówili. Wsadzili nas do wojskowego pojazdu i wieźli przez około pięć godzin z powrotem na granicę. Jeden ze strażników powiedział nam, że powinniśmy wrócić do domu i zapłacić za wizę, żeby wjechać do Polski legalnie.
W wywiadach przeprowadzonych w maju przez Human Rights Watch, dwóch polskich dowódców straży granicznej, w Białowieży i w Mielniku, oświadczyło, że osoby zatrzymane na terytorium Polski są przetrzymywane w placówkach straży granicznej lub w miejscu zatrzymania, nakłaniane do podpisania zarządzenia o wydaleniu, a następnie zawożone na granicę, gdzie nakazuje im się przejść na stronę białoruską. Dowódca w Białowieży powiedział, że osoby zatrzymywane blisko granicy są po prostu „zapraszane” przez strażników do powrotu do Białorusi, bez wydawania żadnych zarządzeń.
Dowódca z Białowieży, spytany o to, czy strażnicy graniczni wiedzą, jak traktuje się migrantów po stronie białoruskiej, powiedział: „Wiemy, ale musimy wykonywać rozkazy.” Potwierdził to, co kilka osób mówiło już Human Rights Watch: podczas procesu wydalenia polscy strażnicy graniczni dostarczają migrantom wodę, jedzenie, ubrania, a nawet pieluszki lub podają im je przez ogrodzenie. Rzeczywiście, obserwatorzy Human Rights Watch zauważyli w piwnicy placówki straży granicznej w Białowieży, gdzie osoby zatrzymane są przetrzymywane, torby z ubraniami, butami oraz produktami dezynfekującymi, pieluszkami, czekoladą, butelkami z sokiem czy wodą.
W jednym przypadku, o którym dowiedzieli się przedstawiciele Human Rights Watch, jeden ze strażników granicznych nie wykonał rozkazu. Według lokalnego wolontariusza, na początku marca pewien niezidentyfikowany strażnik graniczny zadzwonił na infolinię prowadzoną przez wolontariuszy, żeby poinformować ich o sytuacji rodziny, znajdującej się w szczególnie trudnej sytuacji, błąkającej się po lesie od wielu dni i wielokrotnie usiłującej przejść na polską stronę. Strażnik ów poinstruował wolontariuszy, gdzie dokładnie mają dotrzeć, podając im szczegółowe współrzędne GPS oraz wskazując konkretny dzień i godzinę, mówiąc, że rodzina będzie mogła wtedy spokojnie przekroczyć granicę i nikt jej nie zatrzyma. Rzeczywiście, rodzinie udało się przejść i złożyć wniosek o udzielenie azylu w Polsce.
Mimo, iż działania polskich władz toczą się pod legalną przykrywką, push-backi bez odpowiednich procedur są naruszeniem prawa europejskiego, w tym Karty praw podstawowych, gwarantującej prawo do azylu, według którego każda deklaracja zamiaru wystąpienia o azyl powinna być przekazana odpowiednim przedstawicielom władz w celu rozpatrzenia.
Wydalenia w trybie przyspieszonym stanowią złe traktowanie, zakazane przez artykuł 3 Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka (EKPC) oraz artykuł 4 Karty, tak samo jak przemoc stosowana wobec migrantów podczas push-backów.
Europejska konwencja o ochronie praw człowieka i Karta zakazują także wydalania osób do miejsc, gdzie istnieje poważne ryzyko, że staną się one ofiarami tortur lub innego zakazanego złego traktowania. Polskie praktyki wypychania migrantów stanowią także naruszenie artykułu 19 Karty oraz Protokołu 4 do EKPC, który zakazuje grupowych lub masowych wydaleń cudzoziemców. Wydalenia dzieci są sprzeczne z najlepszymi interesami dziecka i naruszają zobowiązania Polski, mające na celu ochronę dzieci przed wszelkimi formami przemocy.
Nadużycia w Białorusi
Wypchnięcia migrantów do Białorusi przez polskie służby mają poważne konsekwencje dla osób, których dotyczą, jak w ostatnio udokumentowanym przypadku, który zakończył się śmiercią. Trzy osoby opisywały przemoc, gwałt, nadużycia i ataki policyjnych psów w pasie granicznym oraz w prowizorycznym obozie w magazynie w Bruzgach.
Abdullah, podróżujący z trzema innymi mężczyznami opowiedział, jak białoruscy strażnicy graniczni, którzy według niego byli pijani, po polskim push-backu 9 lub 10 marca zabrali grupę ludzi nad rzekę na granicy litewskiej:
[Białoruscy strażnicy graniczni] zmusili nas do stania w wodzie po kolana przez około 40 albo 60 minut, podczas których naśmiewali się z nas. Było przeraźliwie zimno, wszędzie leżał śnieg. Potem powiedzieli nam, żebyśmy przepłynęli rzekę. Nie mieliśmy wyjścia. Powiedzieli nam: „Płyńcie albo was zastrzelimy!” Mój przyjaciel utonął, gdyż nie umiał pływać. Innego mężczyznę woda zniosła w dół rzeki i znikł nam z oczu, a dwóm z nas udało się przepłynąć na drugą stronę, ale później byliśmy wypchnięci przez litewskich strażników granicznych z powrotem do Białorusi.
Cztery osoby – dwie z Iraku, jedna z Jemenu i jedna z Iranu, powiedziały, że białoruscy strażnicy graniczni wytresowali swoje psy tak, by atakowały ich, przez co niektóre osoby miały rany po ugryzieniu. „Rekan”, 24-letni Kurd z Iraku powiedział, że psy strażników granicznych ugryzły go dwukrotnie.
Raz byliśmy otoczeni przez strażników granicznych, a ja usiadłem krzycząc i wtedy pies mnie ugryzł. Strażnicy po prostu się śmiali. Nie mogłem uciekać. Innym razem obudziłem się w moim śpiworze, czując ból w stopie i zobaczyłem jak pies gryzie mnie w palce. Krzyknąłem i zacząłem błagać strażników, żeby zabrali psa.
Azwer powiedział, że białoruscy strażnicy graniczni wywieźli jego rodzinę oraz dwie inne rodziny ciężarówkami na polską granicę i nakazali, żeby przekroczyli ją i nigdy nie wracali.
Cztery osoby, z którymi przeprowadzono wywiady – trzy z Iraku i jedna z Iranu – powiedziały, że białoruscy strażnicy graniczni wymuszali od nich pieniądze w zamian za możliwość opuszczenia pasa granicznego i powrotu do Mińska.
Obóz w Bruzgach
Trzy z dziewięciu osób, z którymi przeprowadzono wywiady, były przetrzymywane w obozie w Bruzgach przez okres od kilku tygodni do 4 miesięcy. Trzech mężczyzn z Iraku i polska działaczka na rzecz praw uchodźców opisali potworne warunki i traktowanie w obozie, w tym gwałty, pobicia, brak jedzenia i lekarstw, nieludzkie warunki życia, bez prądu i ogrzewania. Obóz był stworzony prowizorycznie w magazynie i zamieszkiwało go aż 4000 osób. Władze białoruskie zamknęły go w marcu.
„Traktowali nas jak kupę gówna” – powiedział Ramzah. „Dostawaliśmy jeden posiłek dziennie, który składał się z jakichś ciastek. Inne produkty żywnościowe trzeba było kupować po potrójnej cenie. Musieliśmy też płacić 20 $ za naładowanie telefonu i 40 $ za naładowanie power banka. Jeśli ktoś nie miał pieniędzy, nie mógł tam przeżyć.”
Ramzah mówił, że ludzie spali na drewnianych paletach, pomieszczenia były nieogrzewane i bardzo zimne, a na wzięcie prysznica pozwalano tylko raz w tygodniu w dużym, prowizorycznie postawionym na zewnątrz magazynu namiocie – w sobotę dla kobiet, a w niedzielę dla mężczyzn. Ramzah przebywał w Bruzgach od 18 listopada 2021 roku do 18 marca 2022 roku.
Azwer, który wraz ze swoją rodziną spędził cztery miesiące w Bruzgach, tak oto opisał cotygodniowy prysznic:
Nie było żadnej intymności, trzeba było się kąpać przy innych. Podzielono nas na 40-osobowe grupy i każdy z mężczyzn miał 10 minut na prysznic. Jeśli ktoś nie zdążył, to policjanci go bili.
Ola Chrzanowska, polska działaczka na rzecz praw uchodźców ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej i Grupy Granica opowiedziała o przypadku przemocy seksualnej w Bruzgach wobec jednej z jej klientek, której udało się później przedostać do Polski. Powiedziała, że 35-letnia kobieta z Iraku wraz ze swoją 16-letnią córką zostały zabrane przez białoruskich strażników granicznych do obiektu niedaleko Bruzg, w którym znajdowała się piwnica. Dwóch strażników zaczęło dotykać jej córkę, ale matce udało się ich przekonać, żeby zamiast napastować córkę – wzięli ją.
Ola Chrzanowska powiedziała, że co najmniej dwóch białoruskich strażników granicznych dokonało na kobiecie waginalnego i analnego gwałtu na oczach jej córki. Dodała także, że według relacji matki, w pomieszczeniach piwnicy przebywało wiele innych osób, a kolejne osoby były przywiezione do obiektu, kiedy ona wraz córką były odwożone z powrotem do obozu w Bruzgach. Przedstawicielom Human Rights Watch nie udało się ustalić w jakim celu były tam przetrzymywane inne osoby. Przypadki gwałtów i napaści seksualnych w Bruzgach oraz na białoruskiej granicy były także opisywane w mediach.
Ramzah przywołał również przypadek molestowania seksualnego, którego był świadkiem w namiocie prysznicowym w Bruzgach. „Kiedy pod prysznicem przyszła kolej kobiet, pewien strażnik oraz policjant weszli do środka, żeby na nie popatrzeć. Widziałem to raz, ale nie wiem czy coś więcej spotkało kobiety i dziewczynki w środku namiotu” – powiedział Ramzah. Przypomniał sobie również przypadek kobiety, która prosiła strażnika o kurtkę, gdyż tę, którą miała, oddała swojemu dziecku, a wtedy strażnik powiedział, że żeby ją ogrzać, może ją przytulić.
Skala i waga nadużyć dokonywanych przez białoruskich strażników granicznych stanowią okrutne, nieludzkie lub poniżające traktowanie i mogą być uznane za tortury, co jest wynikającym z traktatów międzynarodowych naruszeniem zobowiązań Białorusi jako sygnatariusza Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych (MPPOiP), Konwencji ONZ w sprawie zakazu tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania (UNCAT) oraz Międzynarodowej konwencji o prawach dziecka (KPD).